Rozdział 1
1987
Samuel Mason siedział w swoim białym samochodzie marki DeSoto, który zaparkował po drugiej stronie ulicy naprzeciwko Centerville Christian Church. To stare miejsce – tak jak on – widziało już lepsze czasy. Wieży kościelnej nadal brakowało paru dachówek, wyrwanych podczas wichury w osiemdziesiątym czwartym. Ze ścian budynku odchodziła też farba, odsłaniając wiekowe, szare deskowanie. Jedno z wysokich okien łukowych było roztrzaskane. Trawnik dogorywał, róże były zarośnięte, a brzozę na dziedzińcu pomiędzy kościołem, salą wspólnoty a małą plebanią toczył jakiś rodzaj chrząszcza.
Samuel obawiał się, że jeśli wkrótce nie zapadnie jakaś decyzja, to niedługo przyjdzie mu zobaczyć na terenie kościelnej posiadłości tablicę z napisem: „Na sprzedaż”, a na drzwiach frontowych kłódkę założoną przez pośrednika biura nieruchomości. Samuel pochylił się i sięgnął po leżącą na siedzeniu pasażera Biblię w wytartej, czarnej, skórzanej obwolucie.Staram się zachować wiarę, Panie. Próbuję Ci ufać.
– Samuel! – zawołał Hollis Sawyer, kuśtykając wzdłuż chodnika First Street. Spotkali się przy schodach wejściowych. Hollis lewą ręką chwycił za żelazną, pordzewiałą poręcz balustrady, postawił swoją laseczkę i podciągnął biodro, stawiając protezę nogi na drugim stopniu. – Dzwonił Otis. Powiedział, że się spóźni.
– Jakieś kłopoty?
– Nie powiedział, ale słyszałem Mabel, gdy rozmawiała z nim na podwórzu. Wydaje się, że był dość frustrowany.
Samuel otworzył drzwi frontowe kościoła i zajrzał do środka, na podłodze przedsionka leżał niegdyś fiołkoworóżowy, a teraz wyblakły od słońca, szary dywan. Hollis skrzywił się z bólu, przekraczając próg. Samuel zostawił Otisowi uchylone drzwi. Od lat nic się nie zmieniło w środku foyer. Zachowały się, ułożone w doskonałe stosy, wypłowiałe traktaty ewangelizacyjne. Wystrzępiony brzeg dywanu wciąż lekko zawadzał i trzeba go było wyszarpywać spod drzwi wiodących do małego biura pastora. Zakurzone listki stojącego w kącie fikusa ze sztucznego jedwabiu wciąż gościły pająka. Kolejna pajęczyna znajdowała się w rogu wysokiego okna. Ktoś musiałby przystawić drabinę, aby ją stamtąd usunąć. Ale któż miałby ochotę wdrapywać się po niej, gdy mogło to grozić upadkiem, w rezultacie czego czyjeś stare kości spoczęłyby w szpitalu? Wezwanie fachowca natomiast nie wchodziło w rachubę. Nie było na to pieniędzy. Hollis pokuśtykał w dół nawy bocznej. – Tutaj jest tak zimno, jak zimą w Minnesocie. W świątyni unosił się zapach stęchlizny, jak w pomieszczeniu zamkniętym przez cały sezon. – Mogę włączyć ogrzewanie.
– Nie kłopocz się tym. Do czasu, gdy się nagrzeje, nasze spotkanie się skończy. Hollis wszedł do drugiego rzędu ławek, powiesił swoją laseczkę tuż przed sobą, na oparciu poprzedzającej ławki, i rozluźnił się. – A zatem kto głosi kazanie w tę niedzielę?
Samuel zajął miejsce po drugiej stronie, a tuż obok położył Biblię. – Niedziela to najmniejszy z naszych problemów, Hollis. Położył nadgarstki na oparciu przed sobą, splótł dłonie i popatrzył w górę. Przynajmniej mosiężny krzyż i dwa świeczniki na ołtarzu były wypolerowane. Wyglądało tak, jakby tylko one zasługiwały na uwagę. Dywan domagał się czyszczenia, kazalnica malowania, a organy naprawy. Niestety z każdym rokiem pracowników ubywało, a zasoby finansowe kurczyły się, mimo ochotnego ducha parafian, którzy utrzymywali się ze stałych dochodów, a tylko nieliczni dzięki Pomocy Społecznej.
Panie… w umysł Samuela wkradała się pustka, gdy walczył ze łzami. Mając ściśnięte gardło, spojrzał na pusty balkon dla chóru. Pamiętał czasy, gdy był pełen chórzystów, a wszyscy ubrani w czerwone i złote szaty. Teraz została tylko jego żona, Abby, która śpiewała co którąś niedzielę, a na pianinie akompaniowała jej Sussana Porter. Choć tak bardzo kochał tę niemłodą już dziewczynę, Samuel musiał przyznać, że głos Abby nie był już taki, jak kiedyś. Aktywności kościelne, jedna po drugiej, zamierały i obracały się w niwecz. Dzieci dorastały i wyprowadzały się. Ludzie w średnim wieku starzeli się, a starzy umierali. Głos pastora odbijał się echem, nie napotykając na żadne żywe ciało, które mogłoby wchłonąć jego rozważne słowa.
Och, Panie, nie pozwól, abym dożył czasów, gdy pewnego niedzielnego poranku zobaczę drzwi tego kościoła zamknięte.
Przez czterdzieści lat on i Abby byli częścią tego kościoła. Ich dzieci chodziły do Szkółki Niedzielnej i zostały tutaj ochrzczone. Pastor Hank prowadził ceremonię ślubną ich córki Alice, a potem także nabożeństwo żałobne, gdy ciało ich syna, Donny’ego, zostało